Strony

piątek, 26 października 2018

Test patelni WOLL Cookware oraz przepis na gnocchi dyniowe zapiekane z parmezanem i fetą


Od kilku tygodni jestem szczęśliwą posiadaczką nowej patelni a na jej obecność w moim domu cieszyłam się jak na parę nowych szpilek, a szpilki doprawdy kocham. Otóż jeden ze sklepów, do granic możliwości przekonany doskonałością swojego produktu, zuchwale zaproponował mi przetestowanie swojej patelni. 

Nie jestem skora do testowania czegokolwiek, bowiem moje wysokie wymagania co do wyposażenia kuchni prawie graniczą z cudem bym pozytywnie dany produkt mogła ocenić. O tym też poinformowałam owy sklep. Niczym nie wzruszeni wysłali mi swój produkt bym mogła ciężkim zadaniom i próbom poddawać go każdego dnia. 

W ten sposób dowiedziałam się, że można mieć ulubioną, doskonałą patelnię. Nie skłamię jeśli powiem Wam, że moja kuchnia bez niej była niczym. Oczarowała mnie. 

Mowa o tytanowej patelni Wall. 

Zacznę może od tego co producent deklaruje. Są to informacje skopiowane ze strony internetowej sklepu www.patelnie-tytanowe.pl, który jest oficjalnym dystrybutorem patelni marki WOLL Cookware. A zatem podstawowe korzystne strony patelni marki WOLL Cookware to:

  • Powołoka - Wysoce odporna na zarysowania z wbudowanym kryształami szafiru. Nanokompozyt i technologia NON-STICK zapewnia antyadhezyjność
  • Akutermiczność - Specjalny stop i technologia odlewu zapewniają akutermiczność - idealną absorpcję ciepła. 8 milimetrowe dno gwarantuje optymalną dystrybucję ciepła oraz brak odkształceń nawet przy bardzo wysokich temeperaturach.
  • Oprawa uchwytu - Montowana w technologii zatopionego mosiądzu gwarantuje 100% bezpieczeństwa. Jest odpowiedzialna za gromadzenie ciepła i nie nagrzewanie się uchwytu.
  • Lity uchwyt - Służy do bezpiecznego podnoszenia naczyń
  • Szklana pokrywa - Wykonana z hartowanego i polerowanego, żaroodpornego szkła. Służy do energooszczędnego gotowania/pieczenia w temp. do 250 °C.
  • Wzmocniona krawędź dla zachowania czystości podczas gotowania.


Cóż, nawet jeśli bardzo bym chciała nie zgodzić się z którąś z korzyści to nie mogłabym bo było by to kłamstwem. Jeżeli zapoznaliście się z korzyściami płynącymi z posiadania patelni WOLL Cookware powyżej, napiszę Wam, dlaczego ja osobiście jestem z niej tak zadowolona. 


Zuchwały i pewien siebie producent deklaruje niezawodność produktu pod kątem beztłuszczowego smażenia. Dla mnie, jako dietetyka i osoby, która na codzień odżywia się zdrowo, był to najważniejszy element, który poddałam wielokrotnym testom. Natomiast... 

... poniżej w kilku punktach zrecenzuję Wam ten produkt uwzględniając zupełnie szczerze i prosto z serca wszystkie jego wady i zalety. 


Niewątpliwie ogromnym atutem patelni jest fakt, że jej mycie nie doprowadza mnie do szału, co gorsza- nie wierzę, że takie słowa mogą paść z moich ust- ale jej czyszczenie to dla mnie właściwie przyjemność. I o ile można skorzystać ze zmywarki doprowadzając do ładu moje nowe tytanowe cudo o tyle ani razu nie postanowiłam jeszcze tego uczynić ze względu na to, że jej mycie zajmuje niespełna minutę. Jeśli smażysz coś bez tłuszczu (naleśniki, placuszki, racuchy) możesz przetrzeć ją jedynie wilgotną ściereczką bądź ręcznikiem papierowym. Dla mnie jest to ogromna wygoda. 

Po drugie, na równi z pierwszym. Patelnia sprawdza się doskonale do smażenia bez tłuszczu i mówię to z pełną odpowiedzialnością za każdą literkę, którą nacisnęłam na klawiaturze by napisać słowo "doskonale". Będąc krytycznie nastawiona do tego produktu przygotowywałam na nim raz po raz bez tłuszczu omlety, naleśniki i racuchy. Doprawdy- usmażenie zupełnie, bez ani jednego mililitra tłuszczu, omleta to według mnie prawdziwy wyczyn. Cienkie jak papier naleśniki czy orkiszowe racuszki również smażyły się na patelni bez najmniejszego problemu. Dla mnie, jako dietetyka, to niewątpliwie jedna z największych zalet tego produktu, gdyż na codzień zmierzam się z nadmiarem tłuszczu dodawanego do potraw w diecie moich pacjentów. Od teraz widzę światełko w tunelu i rozwiązanie tego problemu. Każda osoba dbająca o swoją dietę i sposób żywienia powinna mieć w domu tak niezawodny sprzęt. 

Patelnia stosunkowo długo się nagrzewa, nie mniej jednak nie wystraszyło mnie to zbyt mocno. Grube dno powoduje, że patelnia jeszcze długo jest ciepła po ściągnięciu jej z ognia tudzież innego źródła ciepła. Jest to atut jeśli chcemy by przygotowana przez nas potrawa pozostała jeszcze przez chwilę podgrzana. Natomiast jeśli nie chcemy rozgotować swojego dania a przygotowujemy na patelni ryż, makaron lub kluski to należy bezwzględnie ściągnąć to z patelni po przygotowaniu bo utrzymująca się temperatura może okazać się wadą w tym wypadku. 

Nie wiem czy patelnia jest odporna na zarysowania, bałam się zaryzykować. Nie mniej jednak nic do niej nie przywiera. 

Jest ciężka ale dla mnie również nie jest to ani wada ani zaleta. 

Patelnie kosztuje 509 zł. Dla mnie to nie jest dużo jak na sprzęt tak dobrej jakości i fakt, że ta jedna patelnia mogłaby właściwie zastąpić większość innych, które posiadam a których wartość w sumie przewyższa tę jedną więc z perspektywy czasu wolałabym tę aniżeli wszystkie poprzednie, które już dawno grzeją miejsce na śmietniku zamiast na moim palniku.  

Marzy mi się taka sama tylko mniejsza. Aczkolwiek ten rozmiar jest dla mnie najbardziej optymalny. 

Aby nie być gołosłowną poniżej przedstawiam Wam kilka zdjęć części potraw przygotowanych na patelni marki WOLL Cookware. Na pierwszy ogień poszły omlety, racuchy i naleśniki, smażone oczywiście bez tłuszczu. 






Dusiłam w winie warzywa: dynię i brokuł. Dzięki szczelnej pokrywce i wysokiej temperaturze niemal ugotowały się na parze. 



Podsmażyłam pierogi z pstrągiem z okrasą. To było zdecydowanie wyzwanie dla tej patelni ze względu na to, że domowe pierogi mają inną strukturę ciasta i często kleją się lub lepią po ugotowaniu przez co rozpadają się podczas smażenia. Tutaj duże zaskoczenie, wyszły bez żadnego zarzutu. 




Korzystając z możliwości beztłuszczowego smażenia postanowiłam przygotować żytnie bliny na zakwasie żytnim podane z tatarem z wędzonego łososia. Kolejny dowód na to, że można smażyć bez tłuszczu ciasto i to o całkiem trudnej strukturze do smażenia (mąka żytnia w połączeniu z wodą ma błotnistą strukturę przez co "lubi|" rozpadać się podczas smażenia, jednak nie w tym wypadku)




A na deser... 




Przechodzimy do gwiazdy programu, czyli przepisu, którym chciałam się z Wami podzielić. Gnocchi zamarzyło mi się przygotować podczas czytania pewnej książki kucharskiej trzech sióstr z włoskimi przepisami. A że książkę zdarzało mi się czytywać nocami toteż i gnocchi nocą gotowałam. Mieszałam rozgniecione ziemniaki z dynią i gałką muszkatołową. Głupio mi było w nocy tak je jeść więc postanowiłam zamrozić kluchy. Kiedy mi się o nich przypomniało to w lodówce miałam kawałek dobrej fety, parmezanu i chili. Zapiekłam ugotowane kluski w serach z oliwą i chili i byłam oczarowana rezultatem tego pomysłu. 

Składniki (na 3- 4 porcje gnocchi):
  • 400 gram ziemniaków, ugotowanych w mundurkach 
  • 100 gram upieczonej dyni hokkaido 
  • 200 gram mąki pszennej 
  • 1 jajko 
  • szczypta soli 
  • szczypta gałki muszkatołowej 
Dodatki:
  • pokruszona feta
  • starty parmezan 
  • oliwa z oliwek lub olej po suszonych pomidorach 
  • chili w płatkach 
  • świeże zioła 
Ziemniaki i dynię rozgnieć na gładką masę. Dodaj mąkę, jajko oraz sól i wyrabiaj jednolite ciasto. Gotuj posolony wrzątek a w tym czasie ciasto podziel na części. Jedną z części zroluj w dłoniach i krój na mniejsze kawałki. Możesz tak samo postpić z resztą ciasta. Kiedy woda się ugotuje gotuj kluski przez 2 - 3 minuty, do wypłynięcia. Od razu wyłów łyżką cedzakową kluski i wymieszaj z oliwą z oliwek. Podsmaż kluski na patelni z chili i świeżymi ziołami. Posyp wierzch parmezanem i fetą i zapiecz przez 10 minut gnocchi w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Jeśli korzystasz z patelni WOLL Cookware to pieczenie może odbyć się na patelni. Jeśli martwisz się, że coś stanie się z uchwytem to rozwieję Twoje wątpliwości- mój jest w nienaruszonym stanie. 

Smacznego, Klaudia! 








czwartek, 25 października 2018

Sałatka z pełnoziarnistym makaronem Lubella, kurczakiem i warzywami w sosie miodowo- musztardowym


 Dziś Światowy dzień makaronu a jak świętować to tylko z makaronem Lubella. Mam dla Was kolejną ciekawą i dietetyczną propozycję potrawy z wykorzystaniem pełnoziarnistego makaronu. Święto świętem, ale wiecie, że nawet w takie dni zdrowe i zbilansowane posiłki to podstawa mojej diety. Świetną podstawą do sałatki może stać się makaron jako źródło węglowodanów i to złożonych. Pyszna, lekka i kolorowa sałatka, którą możesz zabrać do pracy to doskonała alternatywa dla kanapek. Garść roszponki, świeże i marynowane warzywa, pełnoziarnisty makaron Lubella to gwarancja udanego posiłku w połowie dnia. Bardzo przypadła mi do gustu ta lekka i świeża propozycja, która z pewnością nie raz i nie dwa zagości na moim stole albo… w słoiku do pracy. 

Ogromną zaletą sałatki z makaronem pełnoziarnistym Lubella jest nie tylko smak ale i jej wygląd! Jemy oczami, to jasne jak słońce, dlatego wszystkie potrawy które osobiście przygotowuję staram się aby wyglądały apetycznie i kusiły do spożycia, niemal przemiały swoim wizerunkiem "zjedz mnie, zjedz mnie". 

A Wy? Macie jakieś sprawdzone przepisy na sałatki z makaronem? Ja znam jeszcze jeden doskonały przepis, ale nim podzielę się następnym razem!

Składniki na 2 porcje: 

·     1 szklanka makaronu Lubella Pełne Ziarno Kokardki 
·     garść roszponki 
·     5-6 suszonych pomidorów 
·     ½ szklanki czarnych oliwek 
·     2 łyżki kukurydzy 
·     ½ papryki żółtej 
·     pomidorki koktajlowe 
·     300 gram piersi kurczaka 
·     szczypta chili, kurkumy, soli i pieprzu 
·     oliwa z oliwek do smażenia 
·     dressing miodowo – musztardowy: 1 łyżka miodu, 2 łyżki musztardy, 2 łyżki oliwy z oliwek, szczypta soli i pieprzu 

Pierś kurczaka kroję w drobną kostkę i doprawiam. Na oliwie z oliwek smażę pierś i studzę. Składniki dressingu mieszam dokładnie. Makaron gotuję według przepisu na opakowaniu. Studzę. Suszone pomidory, oliwki, paprykę i pomidorki kroję drobno. Na dnie słoika układam: roszponkę, ugotowany makaron, pokrojoną paprykę. Wlewam dressing. Układam kukurydzę, suszone pomidory, oliwki, pierś kurczaka oraz pomidorki koktajlowe. Wierzch dekoruję roszponką. Zamykam słoik i zabieram na lunch do pracy lub ze sobą na wynos. 

Smacznego, Klaudia.


poniedziałek, 22 października 2018

Risotto ze szparagami i Prosecco/ polędwiczka wieprzowa w szynce parmeńskiej/ chips z szynki/ ogórek


Niemądrzy są Ci, którzy uważają, że gotuje się dłońmi a je ustami. Niewątpliwie najpiękniej kiedy gotujesz sercem a jesz oczami.

Dopiero teraz, z perspektywy jakiegoś czasu czyli kilku godzin, patrzę na to danie z pewną emocją. Sam fakt misternej, przemyślanej a wcześniej narysowanej konstrukcji na tym talerzu wzbudzał mój zachwyt. Oczarowanie wzbudził smak tego co zdołaliśmy wspólnie przygotować a tęsknotę fakt, że o ile to było jedno z pyszniejszych dań jakie udało mi się ugotować to pewnie nie odtworzę go już nigdy bo w głowie mam tyle nowych pomysłów, że nie wiem czy mi życia starczy na ugotowanie przynajmniej połowy z nich. 

Często dostaję od Was to samo pytanie. Od rodziny, od przyjaciół, czytelników, pacjentów. Skąd czerpię moje pomysły na konkretne dania? Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Moje pomysły nie rodzą się w kuchni. 
Jak większość poczętych pomysłów także moje często zaczynają się w łóżku. Zdarza mi się, że nie potrafię usnąć myśląc o tym co chciałabym i co mogłabym ugotować. Nie zjeść. Ugotować. Wówczas najczęściej muszę zapisać swój pomysł bo prawdopodobnie rano zapomniałabym o tym wieczornym marzeniu. 
Kolejnym miejscem w którym tworzę pewne idee i pomysły to sklep. Market, spożywczak, ryneczek. Patrzę na dany konkretny składnik i ja już wiem, moje dłonie wiedzą, umysł wie i usta też są świadome, że za chwilę z tego cuda, które udało mi się upatrzyć, kupić i mieć- ugotuję coś. Kiedy w sobotę zobaczyłam szparagi to wiedziałam, że tęsknię za risotto, że z prosecco będzie idealne i że w moim koszyku musi znaleźć się jeszcze szynka parmeńska i rozmaryn. Sami widzicie, moja lista zakupów tworzy się sama pod wpływem jednego bodźca. Są jeszcze dwa elementy wpływające na pobudzenie mojej kreatywności w kuchni. 
Trzecim czynnikiem, który mocno pobudza mnie do tworzenia nowych dań to inspiracja tym co już jadłam. W restauracji, barze, u znajomych lub rodziny. Lub co zobaczyłam. 
Ostatnim, niewątpliwie dla mnie ważnym bodźcem kierującym mnie w stronę kuchni by ugotować coś nowego jest... ze względu na szczególną miłość jaką darzę stylizację potraw (Monika kiedyś zapytała mnie czy to nie jest tak, że bardziej niż gotować, jeść i robić zdjęcia lubię stylizować jedzenie na talerzu. Bez cienia wątpliwości zgodziłam się z tym. Bo to prawda.) ... a więc jest... nowy talerz. Nie wiem czy ktokolwiek zna to uczucie co ja- jeśli tak, proszę się podzielić ze mną tym. W momencie kiedy w moich dłoniach jest nowy element zastawy to w mojej głowie tworzy się myśl i zazwyczaj jest to pomysł na danie, które dobrze by na tej zastawie wyglądało, dlatego przygotowując dla Was zdjęcia skrupulatnie dobieram rodzaj zastawy, na którym zaprezentuję Wam wcześniej przygotowaną potrawę. To dla mnie istotny element. 

I tą oto obszerną wypowiedzią powyżej podzieliłam się z Wami tym co inspiruje mnie do wymyślania tych niekiedy dziwacznych, aczkolwiek zawsze smacznych, potraw. Tym samy mam nadzieję, że teraz rozumiecie co mam na myśli namawiając Was by Wasze potrawy również były przyjemne dla oka, dla podniebienia a przygotowywane były sercem. 

Podzielę się z Wami jeszcze jednym cytatem, który ostatnio wpadł mi w oczy i zapadł w pamięci i który zupełnie nie dotyczy tego tekstu. 

"Ty się serce ogarnij, a Ty rozum pilnuj serca."

Składniki (na 2 porcje):

Risotto ze szparagami i prosecco:
  • 1 szalotka 
  • 1 ząbek czosnku 
  • 100 gram masła 
  • 80 gram parmezanu 
  • pęczek szparag bez zdrewniałych końcówek 
  • 2/3 szklanki ryżu Arborio 
  • 200 ml Prosecco 
  • 500 ml bulionu 
  • szczypta soli i pieprzu 
  • łyżka oliwy z oliwek 
  • pęczek natki pietruszki
Polędwiczka w szynce parmeńskiej:
  • 200 gram polędwicy wieprzowej 
  • 4 plastry szynki parmeńskiej 
  • sólo i biały pieprz
  • gałązka rozmarynu i tymianku 
  • olej do smażenia i masło 
Dodatkowo:
  • kilka plastrów szynki parmeńskiej 
  • ogórek świeży 
  • świeże zioła do dekoracji 
Kilka godzin przed rozpoczęciem gotowania marynuję polędwicę w rozmarynie, tymianku, soli, pieprzu z olejem rzepakowym. Zaczynam od risotto, chociaż właściwie wszystko przygotowuję w tym samym czasie. Siekam czosnek i szalotkę, smażę na oleju i odrobinie masła. Dodaję ryż i smażę jeszcze minutę lub dwie. Generalnie jak zmieni kolor ze szklistego na biały to wlewam wino i redukuję jego ilość o połowę przynajmniej. Wlewam bulion porcjami i gotuję około 17- 20 minut ryż dolewając płynu kiedy zaczyna go brakować. Po około 12- 15 minutach próbuję ryż po raz pierwszy by ocenić jak długo jeszcze powinnam go gotować. Nie chcę by był rozgotowany, powinien stawiać delikaty opór podczas gryzienia, nie mniej jednak nie może być surowy. W tym czasie na drugiej patelni smażę szynkę parmeńską (2-3 plastry) na chrupko czyli do momentu silnego zbrązowienia. Ściągam na ręcznik papierowy, dodaję masło i smażę posiekane w plastry szparagi (pozostawiając w całości główki) dosłownie 3 minuty. Oddzielam główki szparag od reszty. Doprawiam szparagi solą i pieprzem. Ściągam je z ognia. Na tej samej patelni rozpuszczam jeszcze łyżkę masła. Polędwicę owijam szynką parmeńską i razem z rozmarynem i tymiankiem smażę na brązowo mięso a następnie umieszczam je w piekarniku nagrzanym do 170 stopni na 10 minut. Wyciągam z piekarnika, pozwalam się polędwiczce "zrelaksować" i kroję w plastry. Ogórka kroję w plastry za pomocą obieraczki do jarzyn. Chips z szynki kruszę. Kiedy ryż powoli zacznie mięknąć dodaję masło, usmażone szparagi bez główek oraz parmezan. Całość dokładnie mieszam i ściągam z ognia. Nakładam porcję risotto, dekoruję ogórkiem zwiniętym w rulon, pokrojoną polędwiczką w plastry oraz chipsami z szynki. Wierzch posypuję główkami szparag i dekoruję całość resztą startego parmezanu oraz świeżymi ziołami. 

Smacznego, Klaudia!











piątek, 19 października 2018

Grzanki z łososiem, pomidorem i jajkiem w koszulce oraz sosem miodowo- musztardowym


Są pewne sytuacje, które zmieniają Twoją głowę i całą jej zawartość. Myślenie, nastawienie, humor, nastrój. Zmieniają Ci priorytety, zmieniają plany i zmieniają wszystko co tej pory myślałeś. Są w stanie zaczarować każdą Twoją myśl, pokolorować każdy Twój pomysł, nasycić kolory każdego dnia. Jest tylko jedna rzecz, która nadaje sens wszystkiemu co dzieje się w Twoim życiu, wszystkiemu co robisz i wszystkiemu co sądzisz. 

Pomimo tego, że nie zmieniło się nic to zmieniło się już wszystko. Dziś jest taki miły dzień, taki pełen uśmiechu i pełen Podsiadło. 

A miły dzień to taki, kiedy jesz smaczne śniadanie z kimś bliskim. Jeśli pomyślę sobie, że miałam ostatnio tyle leniwych poranków to najbardziej będę właśnie tęskniła za śniadaniami. I to będą dobre wspomnienia. 

Składniki (na 2 porcje):

  • dwie bułeczki pszenne, grahamki lub maślane 
  • dwa, trzy jajka 
  • 100 gram wędzonego łososia 
  • 1 pomidor malinowy 
  • 1 szalotka 
  • masło do smażenia 
  • oregano 
  • sos miodowo- musztardowy: łyżka musztardy francuskiej, łyżka miodu, dwie łyżki oliwy z oliwek, szczypta soli i pieprzu 
Bułki przekrój wzdłuż na pół i grilluj na patelni do tego przeznaczonej przez minutę lub dwie. W garnku zagotuj wodę. Jajko wbij do niewielkiej miseczki a następnie do gotującej się wody, tworząc wcześniej w garnku wir lub nie. Gotuj jajko maksymalnie dwie minuty. Na maśle podsmaż szalotkę, drobno posiekanego pomidora i łososia. Dopraw pieprzem. Składniki sosu dokładnie wymieszaj. Na zgrillowane pieczywo nałóż podsmażonego łososia z pomidorem, jajko w koszulce a wierzch polej sosem. Udekoruj oregano. 

Smacznego, Klaudia!








czwartek, 18 października 2018

Najlepsze ciastka owsiane Marty


W życiu nie mam szczęścia do totka. Może dlatego, że nie gram? Nie wygrałam też nigdy konkursu w radio. Może dlatego, że nie wysyłam smsów? Nigdy niczego interesującego nie wylosowałam ale może dlatego, że nie losuję? Czasem wygrywam konkursy kulinarne, bo czasem biorę w nich udział. Nie mam szczęścia do posiadania rzeczy ale mam ogromne szczęście do poznawania cudownych ludzi. Marta to takie moje szczęście, trochę los na loterii a trochę jak wygrana w radio Zet. 

Możecie natomiast poznać przepis na jej ciastka, które doprowadzają do obłędu swoim smakiem. Do szaleństwa kruchą strukturą. Do zachwytu aromatem, który unosi się po wypieczeniu ciasteczek. 

To prawie tak jak gdybyście poznali Martę. Ona jest jak te ciastka. 

Składniki (na 12 ciastek):
  • 1 i ½ szklanki płatków owsianych
  • ½ szklanki mąki pełnoziarnistej
  • 1/3 szklanki ksylitolu 
  • 100 g oleju kokosowego
  • Płaska łyżeczka proszku do pieczenia
  • Kilka łyżek mleka roślinnego
  • Płaska łyżeczka cynamonu
  • Szczypta soli morskiej
  • 1,5 cm korzenia imbiru
  • 50 g suszonej żurawiny
  • 50g nerkowców
  • 50 orzechów włoskich
  • 50 g orzechów laskowych
  • 50 g migdałów 
Posiekaj orzechy. Rozpuść olej kokosowy. Imbir zetrzyj na tarce o drobnych oczkach. Wymieszaj dokładnie wszystkie składniki w jednej misce do połączenia. Blaszkę do pieczenia wyłóż papierem do pieczenia i uformuj kilkanaście ciastek. Przygotowane ciastka umieść na blaszce w piekarniku nagrzanym do 180 stopni i piecz około 15 minut. Wystudź zupełnie nim ściągniesz je z blaszki, gdyż będą się kruszyć. 

Smacznego od Marty i Klaudii! 



środa, 17 października 2018

Sałatka z kozim serem, batatem i dynią. Pomysł na marynowaną dynię i marchew.


Polubiłam ten spokój i ten czas, który teraz mam. Zaprzyjaźniłam się z nim i zaczął mi odpowiadać. Te dni kiedy mogę cieszyć się pracą, bez pośpiechu i szaleństwa zmieniły moje myślenie i nauczyły spokoju. Nastrajam swoje życie na wolniejsze tempo po powrocie do normalności. 

Mając teraz wolną chwilę na realizowanie swoich dotychczasowych planów i pomysłów czytam cudowne książki kulinarne, oglądam programy. Kulinarne. Czytam przepisy. W środku nocy gotuję gniocchi i lepię pierogi na przemian z wypiekiem żytniego pieczywa i ciastek. Naprawdę. Dawno tak kulinarnie nie dorosłam jak podczas tych kilku tygodni, dawno nie nabyłam tylu ciekawych informacji i nie doszkoliłam swoich umiejętności. Zaczynam być wdzięczna losowi za czas, który w gratisie na to otrzymałam zupełnie nie chcąc i nie prosząc. 

Przepis na tę sałatkę to taka mała inspiracja dla Was na domowe przetwory. Otóż ja, z czystej ciekawości, zaczęłam marynować niemal wszystko co wpadło w moje dłonie. Dynię, marchew i gruszkę wykorzystałam jako pierwsze. Marynowałam je w zalewie o zapachu goździków i słodko- kwaśnym smaku przez tydzień. A potem wykorzystałam. Do sałatki. 

Marynowana dynia, marchew i gruszka


  • Po 0,5 kg marchwi, dyni i gruszki 
  • 3 słoiki 
  • 3 litry wody 
  • 1 szklanka cukru 
  • 3/4 szklanki octu 
  • garść goździków 
  • łyżka soli 
  • 4-5 liści laurowych 
  • kilka ziarenek ziela angielskiego 
  • laska cynamonu 
Warzywa i owoce obierz i pokrój w kostkę lub plastry (marchew). Każdy rodzaj umieść w odrębnym słoiku. Zagotuj wodę z cukrem, octem, goździkami, cynamonem, solą, listkami laurowymi i zielem angielskim. Zalej przygotowanym ciepłym roztworem pokrojone składniki, zamknij słoje i odstaw do wystudzenia. Wychłodzone słoiki wkładam do lodówki i marynuję przez tydzień dynię, marchew i gruszkę. Gruszkę można po jednym dniu z powodzeniem wykorzystywać do potraw np. jako dodatek do gotowych dań, zup lub sałatek. 

Składniki na sałatkę:
  • garść roszponki
  • 1 mały batat 
  • olej do grillowania 
  • kozi ser
  • suszone pomidory 
  • marynowana dynia i gruszka 
  • orzechy laskowe 
  • dressing miodowo- musztardowy: łyżka musztardy francuskiej, łyżka miodu, łyżka oliwy z oliwek, szczypta soli i pieprzu 


Rozgrzej patelnię grillową. Batata umyj i pokrój w plastry. Smaż na patelni plastry batata po dwie minuty z każdej strony. Roszponkę ułóż na talerzu, na niej batata, pokrojone suszone pomidory oraz marynowaną dynię i gruszkę. Wierzch posyp pokruszonym kozim serem i posiekanymi orzechami laskowymi. Składniki dressingu wymieszaj i polej nim wierzch sałatki. Udekorowałam wierzch sałatki bazylią tajską i jeśli możesz to jej smak również ciekawie może wzbogacić sałatkę. 

Smacznego, Klaudia! 


niedziela, 14 października 2018

Sałatka z kaszą bulgur, fetą, oliwkami, suszonymi pomidorami i natką pietruszki



Cześć. 
Klaudia, moja arcyzdolna i serdeczna koleżanka, właścicielka tego bloga znając moje zamiłowanie do gotowania oraz dobrego jedzenia zaproponowała mi gościnny wpis. Czuję się niesamowicie wyróżniona i wdzięczna, że razem z Nią mogę realizować moje niespełnione „kulinarne ambicje”. Gotowanie zawsze sprawia mi radość, uwielbiam podawać ludziom posiłki, podając przy tym swoją energię i uczucia. Trochę zazdroszczę Klaudii, że gotowanie to nie tylko jej pasja, ale także część pracy i w przeciwieństwie do mnie nie robi tego okazjonalnie, a wręcz zawodowo! Dzisiaj mam okazję zaprezentować Wam jeden z moich ulubionych przepisów na sałatkę. Autorem tych przepięknych zdjęć jest oczywiście Klaudia. Kochana, nawet nie wiesz jak się cieszę, że mogę uczyć się od Ciebie dekorowania dań i robienia zdjęć potrawom! 

Składniki (na 4 porcje):
  • 2 torebki kaszy bulgur
  • 175 g ostrego ajvaru
  • Pęczek pietruszki lub kolendry
  • Pół słoika suszonych pomidorów
  • ¾ szklanki czarnych oliwek 
  • 150 g fety
  • sól, pieprz
Ugotuj kaszę według przepisu na opakowaniu. Przelej zimną wodą po ugotowaniu aby kasza nie stała się rozgotowana oraz aby schłodzić ją nieco. Posiekaj drobno natkę pietruszki, fetę pokrój w kostkę, oliwki w plastry a suszone pomidory dość drobno. Wymieszaj wszystkie składniki. Jeśli uznasz za stosowne możesz doprawić jeszcze sałatkę solą i pieprzem, natomiast nie wydaje się to konieczne. 


Smacznego, Marta - nieblogerka! 








piątek, 12 października 2018

Żytni chleb na zakwasie



Z pieczywem jest tak, że mam do niego ogromną słabość. Upieczenie bułeczek to dla mnie żaden problem, chleb na drożdżach to również kilka chwil chociaż z drożdżami lubię się średnio. Chleb na zakwasie to już wyższy poziom wypieku pieczywa. Kilka lat temu z uporem maniaka robiłam zakwas, piekłam chleb, który nie był udany i lądował w śmietniku a ja nie zrażając się niczym nastawiałam nowy zakwas i uczyłam się go. Po pierwszej udanej próbie było kilkadziesiąt kolejnych udanych prób i w ten sposób zrozumiałam zakwas a on zrozumiał mnie. Mieliśmy wtedy miłość. Zapomniałam na kilkadziesiąt długich miesięcy o zakwasie, o chlebie i doraźnie piekłam wypieki drożdżowe. 

Mając tyle wolnego czasu uznałam za słuszne by przypomnieć sobie tę relację. Nastawiłam ponad tydzień temu, po północy, zakwas i troszczyłam się o niego jak o największy skarb. Karmiłam, obserwowałam i przestawiałam z kąta w kąt by było mu wygodnie i ciepło. Nie uśpiłam go nawet wtedy kiedy na cztery dni wyjeżdżałam do rodziców tylko zwyczajnie, jak kompana, zapakowałam w torbę i podróżował ze mną. Wróciłam do Trójmiasta i uznałam, że jest już na tyle dojrzały by dać mi owoc naszej relacji. Chlebek. Żytni. 

We wtorek rano wymieszałam kolejno mąkę żytnią, zapobiegawczo dodałam również orkiszową, wodę mineralną, sól i zakwas. Przełożyłam do formy i czekałam aż urośnie. Nie rósł a ja martwiłam się o niego. Podglądałam. Przekładałam w coraz cieplejsze miejsca, w końcu nastawiłam piekarnik, wystudziłam nieco i dałam mu pobyć w cieple przez noc. Wczoraj rano wstawiłam do pieca wyrośnięte ciasto. Kiedy pod wpływem bardzo wysokiej temperatury zaczął szalenie rosnąć. Pękać. Zakochałam się w nim. 

Składniki:

Zakwas:
Przez tydzień codziennie o tej samej porze mieszałam 50 gram mąki żytniej i 40 ml przegotowanej wody. Odstawiałam w ciepłe miejsce. Czekałam aż wyrośnie i ponownie karmiłam zakwas. Jeżeli zakwas nie rośnie a masa jest dość gęsta należy dolać kilka łyżek przegotowanej, letniej wody. Jeżeli natomiast wierzch zakwasu pokrywa warstwa płynu należy dosypać łyżkę lub dwie mąki żytniej i wymieszać nie pozostawiając grudek. Zakwas należy robić minimum 5 dni a im dłużej tym lepiej. Do pieczywa wykorzystasz 300 gram zakwasu, pozostała część to tzw. "matka", którą cały czas dokarmiasz by mieć gotowy zakwas na kolejny wypiek. 
Ja niestety zamordowałam moją "matkę zakwas", gdyż wstawiłam piekarnik na 230 stopni zupełnie zapominając, że wewnątrz piekarnika ukryłam mój zakwas. W ten sposób na nowo przygotowuję zakwas. Im "starszy" zakwas tym szybciej wyrasta chleb. 

Wypiek pieczywa:

  • 300 gram zakwasu żytniego 
  • 1 łyżka soli 
  • 250 gram mąki żytniej chlebowej 
  • 250 gram mąki orkiszowej z pełnego ziarna 
  • 400 ml wody 
  • pestki dyni do posypania wierzchu 
  • garść ziół prowansalskich 
Zakwas żytni, sól, mąki, zioła i wodę dokładnie mieszam i przekładam do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia. Wybrałam keksówkę o długości 20 cm i szerokości 12 cm. Odstawiam ciasto do wyrośnięcia w ciepłe miejsce i przykrywam bawełnianą ściereczką. Chleb może wyrastać tylko 3 godziny lub nawet 12 godzin w zależności od temperatury otoczenia, wilgotności. Aby wierzch nie zsechł się często smaruję jego wierzch letnią wodą. Ciasto można również umieścić w rozgrzanym i wyłączonym piecu lub w piekarniku nagrzanym do 50 stopni, wówczas można skrócić czas jego wyrastania. Kiedy wierzch ciasta wyrówna się z rantem blaszki można wstawić foremkę do piekarnika nagrzanego do 230 stopni na 10 minut. Następnie należy obniżyć temperaturę na piecu do 200 stopni i piec jeszcze 50 minut chleb. Chleb należy zupełnie wystudzić, nie należy jeść go na ciepło. Najlepiej smakuje w drugiej dobie po wypieczeniu. 

Smacznego, Klaudia!