Strony

wtorek, 12 listopada 2019

Korzenne ciasto bananowe bez jajek


Zapach korzennego ciasta na myśl przywołuje mi święta. Unoszący się w kuchni aromat cynamonowego wypieku sam w sobie przypomina wszystkie najpiękniejsze grudniowe piosenki. Tak. Zgadza się. Jestem uzależniona od tego całego świątecznego szaleństwa. I tak. Zgadza się. Uwielbiam ten czas. Z tym, że wcale to nie jest tak, że nie mogę doczekać się Świąt. Właśnie w tym wszystkim kocham ten moment poprzedzający samą Wigilię i Boże Narodzenie. Cały grudzień. Tę drogę do. 

Wczoraj z potrzeby urodził się nowy pomysł. Nowe pomysły rodzą się najczęściej wtedy kiedy w domu są braki. Na przykład brak jajek. I człowiek musi wpadać na pomysły, eksperymentować. Zastanawiać się. I wtedy jest tak, że się uda albo się nie uda. 

Udało się. Uf. 

Składniki (na jedną formę "keksówkę" o wymiarach 12 cm x 20 cm):

  • 4 banany 
  • 2 szklanki mąki 
  • 100 g masła 
  • 1/3 szklanki oleju 
  • 1/2 szklanki cukru 
  • 1/2 szklanki miodu
  • 3 łyżki przyprawy do piernika 
  • 1 łyżeczka sody 
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia 
  • 2 łyżki mielonego siemienia lnianego 
  • 4 łyżki Nutelli 
  • cukier puder do dekoracji ciasta 
W niewielkim rondelku rozpuść masło z cukrem, miodem, przyprawą do piernika i siemieniem lnianym. W misce zmiksuj na puree banany z olejem. Wymieszaj zmiksowane składniki z tymi rozpuszczonymi. Dodaj mąkę, sodę i proszek do pieczenia. Dokładnie wymieszaj wszystkie składniki do połączenia. Blaszkę wyłóż papierem do pieczenia i wlej połowę ciasta. Następnie na środku nałóż łyżeczkami "kleksy" Nutelli a następnie przykryj je pozostałą częścią ciasta. Piecz chlebek bananowy w piekarniku nagrzanym do 175 stopni przez 55 minut lub do suchego patyczka. Wystudź ciasto i udekoruj cukrem pudrem. 

Smacznego, Klaudia!





środa, 6 listopada 2019

Pieczona owsianka z jabłkiem i winogronami



Czas to pojęcie względne. Masz go tyle samo co każdy inny. W minucie dostępnych jedynie 60 sekund, w godzinie cennych 60 minut a w dobie aż 24 godziny. Słucham innych, obserwuję, patrzę, analizuję. Są Ci, którzy imponują mi tym co są w stanie zrobić przez te sekundy, minuty, godziny a w konsekwencji dni. Zazdroszczę tym, którzy w tym czasie potrafią zadbać o spokój ducha, zadbać o ciało, pracować i realizować się. U mnie coś zawsze kuleje. Jeśli realizuję się zawodowo, nie mam czasu dla przyjaciół. Jeśli spełniam pasje, tracę miłość. Jeśli zadbam o swój wizerunek z zewnątrz, nie mam czasu normalnie zjeść. Jeśli zadbam o dom, to lodówka jest pusta. I tak w kółko. W kółko mam wrażenie, że latam z wywieszonym jęzorem i nie nadążam. A jeśli zdążam wszędzie na styk to tylko dlatego, że nie śpię. Więc najczęściej nie śpię. I to nie tak, że mam poczucie straconego dnia. Mam zajebiste poczucie idealnie zrealizowanego dnia. Tylko czas dla siebie mogę policzyć w tych sekundach i minutach jedynie, bo o godzinach nie mogę mówić. I teraz jestem, w tym mieszkaniu co to prosi się o porządek, z tą lodówką co prosi się o zakupy, z tymi szafami co proszą się o poukładanie rzeczy i pierwsze co przychodzi mi do głowy.. to dodać przepis. I tą właśnie dygresją chciałam dziś się podzielić. 

Raz znalazłam wolną chwilę, chyba dwa tygodnie temu. Upiekłam rano owsiankę. Z twarogiem, z jabłkiem, winogronami i siemieniem lnianym. Podałam ją sobie z syropem klonowym i jogurtem i była pyszna i ciepła. Zrobiłam zdjęcia i była nadal pyszna, lecz zimna, ale nie szkodzi. Zawsze perspektywa dodania czegoś nowego na bloga jest istotniejsza. 

I ostatnio traktuję to jak taki swój mały cud. To, że to miejsce jeszcze istnieje, że przepisy się dodają, że znajduję czas na tych kilka zdań dla Was, byście nie dostali samego suchego przepisu. 

Składniki (na 3 porcje):

  • 2/3 szklanki płatków owsianych 
  • 1/3 szklanki siemienia lnianego 
  • garść suszonej żurawiny 
  • 2 jabłka 
  • 200 g winogron 
  • 1 łyżka cynamonu 
  • 100 g chudego twarogu 
  • 1 jajko 
  • 1 jogurt grecki (180 g)
  • 2 łyżki cukru, miodu lub stewii
  • do podania: jogurt naturalny, syrop klonowy, owoce, migdały w płatkach 
W misce wymieszaj płatki owsiane, siemię lniane, żurawinę. Dodaj starte na tarce o grubych oczkach jabłka oraz pokrojone winogrona. Dodaj twaróg, jogurt, cynamon, słodziło i jajko. Dokładnie wszystko wymieszaj. Przełóż owsiankę do naczynia żaroodpornego i piecz około 40 minut w piekarniku nagrzanym do 160 stopni. Upieczoną owsiankę wystudź przez chwilę a następnie krój na kwadraty. Podaj z jogurtem, polej syropem klonowym, połóż ulubione owoce a wierzch posyp płatkami migdałów. 

Smacznego, Klaudia!




niedziela, 27 października 2019

Placuszki z cukinii z salsą warzywną i jajkiem w koszulce


Piszę dziś bo muszę się na czymś innym skoncentrować. Skupić myśli na tym, bo nie doprowadza mnie to na skraj wytrzymania. A trochę czułam się przez moment jak na skraju. To co sobie robię to czysty, niemal krystaliczny masochizm. Jednocześnie doprowadza mnie do obłędnego szczęścia, za chwilę wpędza w przeraźliwy smutek. Znam ten stan, obiecałam sobie kiedyś, że nigdy na niego już nie pozwolę. Nie wiem gdzie w tym wszystkim podział się rozsądek. Zawsze miałam go aż tyle. Teraz nie odpowiada. Bo gdyby był, to jasno by zakomunikował mi, że zachowuję się dziś jak kretynka. Chociaż skoro to słowo zostało wypowiedziane, oznacza, że wraca na swoje miejsce. 
Z chęcią uznam, że to co dziś dzieje się w mojej głowie to błąd statystyczny. To odchylenie standardowe. Ten jeden punkt w funkcji, który wybił gdzieś daleko z grupy reszty. Jutro znowu wstanę twarda. Taka sama jak każdego dnia, skupiona na swoich działaniach. Nie dopuszczająca emocji, uczuć, serca do głosu. Wszystko jest kwestią głowy. Dziś jednak, jeszcze przez chwilę, będę człowiekiem. A bardzo rzadko mi się to zdarza, że ściągam skorupę, pokazuję prawdziwe oblicze, obnażam słabości, pokazuję, że potrafię mieć emocje. 

___________________________________________

Po ludzku opowiem Wam o placuszkach. Są pewne nadprzyrodzone i niczym nieuzasadnione moce, które motywują mnie do robienia ładniejszych zdjęć i gotowania ciekawych potraw. Te same nadludzkie moce spowodowały, że wczesne poranki zdarza mi się spędzać w kuchni. I to trochę niebywałe, bo już tak nie było za często. 

Kiedyś często je robiłam. Placuszki z cukinii z jajkiem w koszulce i salsą z warzyw, z pomidorków, papryki i oliwek czarnych ze szczypiorkiem. Dodatki, zwłaszcza jajko, jest obligatoryjne. Pozostałe to kwestia inwencji twórczej i kreatywności kucharza. Ja uwielbiam z łososiem wędzonym. Lubię z szynką parmeńską. Z chipsem z boczku. Z mascarpone czy kwaśną śmietaną. Można się pobawić. 


Składniki (na 2-3 porcje):
  • jedna mała cukinia 
  • jedno jajko 
  • 3 łyżki mąki orkiszowej 
  • olej do smażenia 
  • sól, pieprz 
  • 3 łyżki kefiru 
  • jajka do gotowanych jajek w koszulce 
  • sals warzywna: pomidorki koktajlowe, papryka, czarne oliwki, szczypiorek, olej z pestek dyni, sok z cytryny, sól, pieprz, kapary 
Cukinię zetrzyj na tarce o dużych oczkach. Wymieszaj z jajkiem, kefirem, mąką, solą i pieprzem. Na rozgrzanej patelni smaż niewielkie placuszki po dwie minuty z każdej strony. W tym czasie ugotuj jajka w koszulce. W tym celu w niewielkim garnku zagotuj wodę, kiedy zacznie bulgotać zmniejsz źródło ciepła pod garnkiem i "uspokój" wodę. Wbij do niewielkiej miseczki jajko a następnie jednym, szybkim ruchem wlej do gorącej wody. Jajko gotuj minutę a następnie bardzo ostrożnie wyciągnij łyżką cedzakową. W misce wymieszaj pokrojone pomidorki, paprykę, oliwki i kapary. Dodaj olej z pestek dyni oraz dopraw do smaku solą i pieprzem. Kilka ułożonych jeden na drugim placuszków z cukinii podaj z jajkiem w koszulce oraz salsą z warzyw. 

Smacznego, Klaudia!












środa, 23 października 2019

Zupa krem z kalafiora i gruszki z chipsem z szynki parmeńskiej


Aktualnie przeszłam na najwyższy poziom braku czasu. Do tego stopnia, że w moim mieszkaniu stoją dwie nierozpakowane walizki i jedna torba. Nierozpakowana zmywarka. Rozłożona i pełna ubrań suszarka z praniem. Pełen kosz nowego prania. A jedyne naprawdę uporządkowane miejsce to pusta lodówka. Leżą nowe dwa płaszcze z metkami, które rzekomo były mi niezbędne tydzień temu, jednak nie miałam czasu/szansy/okazji ich założyć. Są też uszyte trzy czarne i nowe sukienki, ale nie było okazji nawet zobaczyć czy są dobrze wykrojone. 
Czas to mi pędzi. Czy dobrze mi się zdaje, czy mrugnięcie okiem temu był pierwszy dzień października? Tak mało czasu, jak teraz, nie miałam jeszcze nigdy. A co zupełnie mnie dziwi, cieszy i zaskakuje, to to, że w tym wszystkim organizuję się do super pięknych zdjęć i prowadzenia bloga. Dam sobie za to Nobla. 

Za organizację. 

siebie. 

I takie rozdysponowanie swojego czasu, by przeznaczyć go na to co faktycznie istotne. Ważne. Dające szczęście. 

Składniki (na 3- 4 porcje):

  • 1 kalafior 
  • 2 ziemniaki 
  • 1 duża gruszka lub dwie małe 
  • 2 szalotki 
  • 1 ząbek czosnku 
  • litr bulion 
  • 1 szklanka śmietany 30%
  • masło do smażenia 
  • sól, pieprz, gałka muszkatołowa, tymianek  
  • do podania: szynka parmeńska, natka pietruszki, mascarpone 
Na maśle podduś szalotkę i czosnek. Dodaj pokrojoną w kostkę gruszkę i ziemniaki. Dopraw gałką muszkatołową i tymiankiem. Na koniec dodaj kalafiora. Smaż składniki 3- 4 minuty. Wlej bulion i gotuj zupę do miękkości wszystkich składników. Dodaj śmietanę i gotuj składniki jeszcze około 10 minut. Następnie ściągnij garnek z ognia, nieco wystudź i zmiksuj na gładki krem zupę. Jeśli trzeba przetrzyj przez sito, by była idealnie gładka. Na koniec dopraw solą i pieprzem. Jeszcze raz zagotuj. 
Na suchej patelni smaż szynkę parmeńską na chrupko. Porcję kremowej zupy podaj z łyżką mascarpone, chipsem z szynki i natką pietruszki. 



Smacznego, Klaudia!










wtorek, 15 października 2019

Placuszki na kefirze z duszoną śliwką, sosem z białem czekolady i malinowym mascarpone


Zupełnie nie na temat. 

Ostatnio doznałam wielkiego szoku, kiedy okazało się, że moja mama nie lubi ryb. Właściwie ponad dwadzieścia lat żyłam z błędnym przekonaniem. Gdyby pytanie w Milionerach, to o najwyższej wartości, brzmiało "Jaką rybę lubi Twoja mama?" i powiedzmy, że odpowiedź C by brzmiała "Nie lubi ryb" to wykluczyłabym ją jako pierwszą i przegrałabym milion. 

A było to tak. Tato w niedziele postanowił złowić coś na kolację. Udało mu się złapać trzy piękne sztuki. Jedna dla mnie, dwie na wieczór. W koprze, natce pietruszki i rozmarynie z jabłkiem, czosnkiem i cytryną upiekłam dwa średniej wielkości karpie. I o ile nie przepadam za ich mulistym smakiem i zapachem, to tak perfumowane wyszły perfekcyjnie. I teraz stop klatka. Wyobraźcie sobie ten moment. Ja, niewdzięczna córka, która w domu pojawia się od wielkiego dzwonu, jednak zawsze kiedy tylko ma okazję gotuje swoim rodzicom same smaczne rzeczy i jej wyznanie, a właściwie taty.. "mama nie lubi ryb". Nagle przewertowałam dwadzieścia parę lat swojego życia i zdałam sobie sprawę, że ryby bywały na naszym stole, jednak niezbyt często, co znaczyło tylko jedno. Ona nie jest ich fanką. Co z kolei świadczy o tym, że upodobania kulinarne mam Jego. Jak i charakter, sposób bycia, poczucie humoru, pracoholizm oraz miłość do czarnej kawy i whiskey. Zabawne, odkrywanie Jego cech w sobie.  

Zawsze dziwiły mnie smaki moich braci. Za grzybami nie przepadają, kukurydza odpada, oczywiście z rybami ta sama sytuacja. Na dodatek jeśli danie wychodzi poza nawias, to już niech lepiej tam zostanie, bo gloryfikować należy przede wszystkim schabowego z ziemniakami. Całe dzieciństwo zastanawiałam się w kogo się wdali. W niedzielę to jedno wyznanie, nie lubię ryb, rozjaśniło mi wszystko. 

A potem poszło falowo. Mama, której rzekomo zawdzięczałam swój kulinarny talent wyznała, że właściwie nie lubi gotować. Nie lubi nowych smaków. Mogłaby w sumie nie jeść kiedy jest w naszej pracowni. I że ona chce szyć. I tylko dlatego, że otwieram szwalnię i ona będzie w niej rządzić, z powodu tych wyznań jeszcze nie zawalił mi się świat. 

Tekst jak zwykle koloryzowany. Ćwierć żartem, trzy czwarte serio. Mam farta, że moi rodzice nie czytają mojego bloga. Mogę sobie z Wami trochę poplotkować. 

___________________

A wracając do meritum. 

Placuszki na kefirze z sosem z białej czekolady, malinowym mascarpone, duszoną śliwką i figą to danie, które kojarzy mi się z przemiłym porankiem, z dobrą atmosferą, z uśmiechem. 

Składniki (na 4-6 porcji):

  • 2 szklanki kefiru 
  • 2 jaja 
  • 1 szklanka mąki 
  • 4 łyżki oleju rzepakowego plus do smażenia 
  • szczypta soli 
  • 4 łyżki cukru 
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta cynamonu 
Dodatki:
  • sos czekoladowy na bazie białej czekolady i śmietany 30%
  • mascarpone wymieszane z mrożonymi malinami i serkiem homogenizowanym o smaku waniliowym 
  • duszone na maśle śliwki z cynamonem i cukrem 
  • figa
  • pokrojony w kostkę wafelek kokosowy
Kefir, jajka i olej dokładnie wymieszaj. Dodaj pozostałe składniki i połącz składniki na jednolitą masę. Rozgrzej patelnię i smaż na oleju niewielkie placuszki po minucie lub dwie z każdej strony, w każdym razie do zarumienienia. Odłóż usmażone placuszki na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym. W wolnej chwili wymieszaj pół szklanki malin z 200 g mascarpone oraz 100 g serka homogenizowanego o smaku waniliowym. Rozpuść i nieco zredukuj czekoladę białą rozpuszczoną w kilku łyżkach śmietany oraz podduś śliwki na łyżce masła z cynamonem i cukrem do smaku. Podaj usmażone placuszki z przygotowanymi dodatkami oraz figą i pokrojonym wafelkiem kokosowym. 

Smacznego, Klaudia!



piątek, 11 października 2019

Kaszotto z dynią i grzybami


Żałuję, że nie mogę robić tego co tak bardzo lubię i sprawia mi przyjemność. A tym właśnie jest chodzenie po lesie i zbieranie grzybów. Nie zapomnę swojego dzieciństwa i niemal każdego słonecznego dnia spędzonego w lesie w poszukiwaniu. Pamiętam, że to chodzenie i permanentne skupienie na znalezieniu czegoś działało na mnie kojąco, odprężająco i zwyczajnie, po ludzku dobrze. Jako dziecko myślę, że niezliczoną ilość kilometrów przespacerowałam po liściach, mchu i między pajęczynami. Myślę, że nie raz chciałam udusić jednego z moich braci kiedy zdeptali mi grzyba. Myślę, że mój tata tylko kłamał, że jeszcze wie gdzie idziemy i nadal się nie zgubiliśmy. To był bardzo dobry czas, cała masa wspomnień. 

Będąc ostatnio u rodziców mój tata zebrał grzyby. Potem wieczorem nalał nam po szklaneczce whiskey i przy dobrych opowieściach i drinku je z nim czyściłam . Od razu zażyczył sobie przesmażoną porcję czarnych łebków z boczkiem. Dodałam cebulkę, czosnek, majeranek i szarą renetę. I powiem Wam szczerze, że najmilej gotuje mi się kiedy widzę zachwyt mojej rodziny na tak banalne danie, jednak, którego powielić się nie da. Za sprawą dodanej szczypty serca, która absolutnie zmienia wszystko. 

Tata trochę mnie kocha i zapakował część grzybów na wynos. Był z nich sos do smażonej w różowym pieprzu piersi kurczaka ze skórą, było też trochę w jajecznicy a cała reszta została wykorzystana do przepysznego kaszotto na bazie kaszy owsianej, które przygotowałam z dynią. 

Składniki (na 2-3 porcje):

  • 100 g ugotowanej kaszy owsianej 
  • łyżka masła lub oleju rzepakowego do smażenia 
  • 300 g grzybów 
  • 300 g dyni hokkaido 
  • jedna szalotka 
  • jeden ząbek czosnku 
  • natka pietruszki, pęczek 
  • sól, pieprz, majeranek, gałka muszkatołowa do smaku 
  • 1 i 1/2 szklanki bulionu 
  • 1/3 szklanki śmietany 
Kaszę gotuję w bulionie, po zagotowaniu powinna być al dente. Na oleju smażę posiekaną szalotkę oraz czosnek. Po podsmażeniu dodaję grzyby i duszę składniki kilka minut. Następnie dodaję pokrojoną w kostkę dynię oraz przyprawy: po szczypcie majeranku, gałki muszkatołowej i pieprzu. Dodaję ugotowaną kaszę i gotuję składniki kilka minut. Wlewam śmietanę, dodaję natkę pietruszki i doprawiam danie solą. Dokładnie mieszam, próbuję. Jeśli coś nie gra, doprawiam jeszcze większą ilością soli i/lub pieprzu. 

Smacznego, Klaudia!








środa, 9 października 2019

Zupa krem z dyni z mlekiem kokosowym, mascarpone i chipsem z szynki parmeńskiej


Paradoks polega na tym, że im gorszy mój nastrój, tym przepisy i zdjęcia lepsze. Gdyby spojrzeć na całokształt z pewnej dalekiej perspektywy mogę wymienić przynajmniej trzy okresy, podczas których potrawy oraz fotografowanie ich wychodziło mi najlepiej. Ściśle korelują z największymi spadkami formy w ciągu moich ostatnich pięciu lat. Nie to, że teraz jest jakoś beznadziejnie. Jednak ilość myśli, która zatruwa moją głowę powoduje, że ukojenie jak zwykle znajduję jedynie tworząc w kuchni nowe dzieła i fotografując je w najlepszym świetle. A światło dziś jest idealne. Zachmurzone delikatnie niebo, które rozprasza dodatkowo gęsto pleciona, mleczna zasłonka. I nowe tło, które jednak kusi aby wziąć aparat w swoje ręce i poczynić nowe fotografie. 

Składniki:
  • 700 g dyni hokkaido 
  • 400 g ziemniaków 
  • 1 mała szalotka 
  • mały ząbek czosnku 
  • 1 łyżka oleju do smażenia lub masła 
  • przyprawy, po szczypcie: kurkuma, gałka muszkatołowa, cynamon, tymianek, pieprz czarny
  • sól do smaku 
  • 1 szklanka mleka kokosowego 
  • 1 szklanka bulionu 
Dodatki: 
  • mascarpone 
  • szynka parmeńska
  • natka pietruszki 
  • listki botwinki 
Na oleju podsmaż posiekany ząbek czosnku oraz szalotkę. Dodaj przyprawy i smaż składniki niespełna minutę. Dodaj pokrojone w kostkę ziemniaki oraz dynię. Duś całość kilka minut. Wlej bulion i ugotuj warzywa do miękkości. Wlej mleko kokosowe i na dość dużym ogniu gotuj zupę jeszcze 10- 15 minut, niech płyn nieco się zredukuje. Ściągnij garnek z ognia i zmiksuj składniki blenderem na gładki krem. Jeżeli masz wątpliwości czy krem jest odpowiednio gładki przetrzyj go przez sito. Na koniec dopraw solą i jeszcze raz doprowadź do wrzenia. 

Na suchej patelni usmaż na chrupko szynkę parmeńską. Ugotowaną zupę podaj z łyżką mascarpone, pokruszoną szynką parmeńską, natką pietruszki i dekoracją z listków botwinki, która nie jest konieczna, jednak podnosi walory smakowe zupy. 

Smacznego, Klaudia!









środa, 2 października 2019

Kasza gryczana z dynią, szarą renetą i kerguleną

Jak na mnie dzieją się rzeczy niebywałe, otóż to drugi w tym tygodniu wpis dla Was, jeszcze co nie do wiary zupełnie, przygotowany i sfotografowany późnym wieczorem. Co gorsza, pogodziłam się z tym, że zdjęcia w świetle dziennym to będzie dla mnie sporadyczna przyjemność, na którą będę mogła sobie pozwolić tylko w takie dni jak na przykład dziś, jeśli jakaś moc utrzyma mnie rano w domu i skieruje w stronę kuchni. Nic nie poradzę na to, że gotowanie w nocy to dla mnie najlepszy relaks po całym dniu. Nikt nie uwierzy mi, że ten wniosek wysnuwał się ze mnie przez dwa lata. Cóż, łudzić się to naturalna sprawa, nawet moja, chociaż nie w stopniu, który nadużywa moje nerwy i psychikę. 

Najcześciej łudzimy się co do ludzi. A właściwie co do ich zachowań. Imaginujemy sobie pewną prawdę na ich temat, która jak złudzenie przypomina wyidealizowany w naszej głowie obraz człowieka perfekcyjnego. Zderzenie z rzeczywistością przypomina mniej więcej zderzenie rozpędzonego pendolino z zającem, jedno wyjdzie z tego bez szwanku, po drugim nie będzie czego zbierać. Rzeczywistość to pendolino, Ty jesteś zającem. 

Ja się łudziłam przez dwa lata. 

Że będę wstawać przeraźliwie wcześnie rano, fotografować to co przygotowałam wieczorem i jeszcze wrzucać te przepisy na bloga. 

Rzeczywistość jednak potrafi być jak kubeł zimnej wody, wylany o poranku wprost na głowę, po trzech godzinach snu. Stawia na nogi i weryfikuje plany, marzenia i chwała Ci Bogu, złudzenia. 

A wracając do kerguleny i renety. 

Kergulena, antar, kergulena, antar. W myślach powtórzyłam te nazwy nieznanych mi dotąd lokatorów morza, w tym jednego drapieżnika, który ujął mnie podobnym, drastycznym podejściem do pewnych spraw jak ja, pewnie z tysiąc razy. Ostatnio taki sam problem z pamięcią doznałam kiedy próbowałam zapamiętać resweratrol i goitrogeny przed egzaminem, jednak to było wieki temu. 

Przywiozłam sobie drapieżnika z nad morza i bardzo chciałam się Wam nim pochwalić. Miałam ugotować risotto z dynią i kurkami, i miała tam sobie leżeć na wierzchu kergulena. Serio, jeśli się mocno wkurzę to jutro wieczorem ugotuję i nie będę zważać na zbyt żółte, sztuczne światło do zdjęć. 

Kasza gryczana to nie jest mój faworyt, znam właściwie tylko jedno danie, które powoduje, że jednak czasem ją lubię i jest ono gdzieś na blogu. Jednak dzisiaj niewątpliwie najbardziej pasowała do kerguleny. Tak jak pasowała dynia, tymianek, cebula i rozmaryn oraz szara reneta. I wyszedł sztos. 

Składniki (na 3 porcje):

  • 50 g suchej kaszy gryczanej 
  • łyżka oleju rzepakowego do smażenia 
  • łyżka masła 
  • ćwierć dużej cebuli 
  • świeży tymianek i rozmaryn 
  • szczypta soli i pieprzu
  • szczypta cynamonu, kurkumy, gałki muszkatołowej i goździk 
  • pół małej cukinii 
  • 250 g dyni hokkaido 
  • 1 szara reneta
  • 1 mała marchew
  • 1/2 małego selera
  • natka pietruszki 
  • wędzona kergulena, lub inna niezbyt intensywna wędzona ryba
Kaszą gryczaną gotuję w wodzie wg przepisu na opakowaniu. Warzywa kroję w kostkę lub półplastry, dowolnie. Cebulę siekam drobno. Na rozgrzanym oleju rzepakowym smażę cebulkę oraz pokrojone warzywa: dynię, cukinię, marchew i seler. Dodaję świeży tymianek, sól, rozmaryn i pieprz i smażę składniki 3- 4 minuty. Podlewam niewielką ilością wody i duszę do miękkości. W garnuszku rozgrzewam masło i smażę na nim pokrojoną w kostkę szarą renetę z przyprawami korzennymi. Na koniec doprawiam szczyptą soli. Natkę pietruszki drobno siekam. Mieszam ugotowaną kaszę z warzywami i natką pietruszki. Podaję porcję kaszy z duszoną szarą renetą i wędzoną kerguleną. 

Smacznego, Klaudia!