Nie do pomyślenia, że jako dziecko nie lubiłam śledzi. To tylko dowodzi, że niektóre smaki się nam zmieniają a do innych należy zwyczajnie dojrzeć. Podobnie miałam z kilkoma innymi potrawami, które w przeszłości wydawały mi się niezjadliwe. Nasze upodobania się zmieniają i chwała za to Bogu, bo inaczej mogłaby ominąć mnie ta niewątpliwa przyjemność jedzenia śledzia w towarzystwie tych idealnie dobranych dodatków. Już teraz rozumiem skąd bierze się przekonanie, że od nienawiści do miłości jeden krok. 
Kilka słów o samym daniu. Otóż Pan śledź, w tej wersji, skradł nie tylko moje podniebienie ale również całej załogi w mojej pracy. Idealnym dowodem na to, że śledzik wyszedł pyszny był fakt, że nawet te osoby, które deklarowały niechęć do rybki ostatecznie zjadały moją kanapkę ze smakiem i prosiły o dokładkę. Bardzo mnie to uszczęśliwiło, bo nie cieszy w życiu nic bardziej niż moment kiedy ktoś ze smakiem zjada Twoje danie będąc wcześniej nastawiony do niego... delikatnie mówiąc, negatywnie. 
Podobną wersję tego śledzia możecie przygotować w formie tatara. Wymoczone z solanki płaty śledzia zamarynuj w oleju lnianym przez dobę razem z pieprzem. Posiekaj drobno i wymieszaj z kaparami, posiekanymi ogórkami, koperkiem i cebulą czerwoną. W mojej wersji natomiast jest to śledzik podany na grzance. Na domowym, pełnoziarnistym, orkiszowym pieczywie, które jest wypieczone bez soli i cukru, co doskonale komponuje się z zamarynowanym śledziem, który jest tutaj zdecydowanie na pierwszym planie. Nieco mdły w smaku chlebek jest jedynie dobrym tłem i uzupełnia całość, dzięki czemu danie jest harmonijne a dla mnie właśnie harmonia na talerzu jest najważniejsza. 

Składniki na bochenek chleba 

Receptura, która jakiś czas temu urodziła się w mojej głowie i utrwalałam ją w ciągu kilku tygodni wielokrotnie. Zawsze kiedy wypiekę ten chleb to znika w mgnieniu oka, zanim jeszcze zdąży wystygnąć. Uroki zawsze pełnej chatki głodnych ludzi. Nie skłamię jeżeli stwierdzę, że moi przyjaciele celowo przychodzą do mnie głodni. W tym chlebku najważniejszy jest stosunek wody do mąki (1:1). Reszta to już Twoja inwencja twórcza. W moim chlebku zawsze znajdują się nasiona słonecznika, siemię lniane, płatki owsiane i na zmianę czarnuszka z czarnym sezamem. Na dużą keksówkę daję zazwyczaj:

  • 2 i 1/2 szklanki mąki orkiszowej typ 2000
  • 2 i 1/2 szklanki wody ciepłej 
  • opakowanie suchych drożdży, które z lenistwa zastępuję świeżymi 
  • 1 szklankę dodatków typu pestki, płatki, siemię 
Składniki mieszam, odstawiam do wyrośnięcia aż podwoją swoją objętość co zazwyczaj trwa około godzinę. Chleb przekładam do formy, którą albo wykładam papierem do pieczenia, albo smaruję masłem i obsypuję bułką tartą. Jestem zwolenniczką opcji drugiej, gdyż chlebek dzięki temu wygląda ładniej. Chleb piekę w rozgrzanym do 180 stopi piecu przez godzinę a następnie usiłuję go wystudzić do temperatury pokojowej poza piekarnikiem, na kratce, natomiast jeszcze nigdy mi się tego nie udało zrobić w stu procentach, gdyż połowa chlebka została zazwyczaj pochłonięta przez niewidzialne krasnoludki z dodatkiem hummusu, który w lodówce mam niemal zawsze, bo kocham. W każdym razie ważna zasada- nie kroimy chleba przed wystudzeniem, gdyż możecie wówczas otrzymać zakalec. Pieczywo musi spokojnie wystygnąć i to zasada, której przestrzegać jesteście zobligowanie w momencie korzystania z mojego przepisu. Koniec i kropka. 

Historia o śledziu w oleju lnianym. 

Śledź marynowany w oleju lnianym to od lat danie dla mnie tak oczywiste, że aż zbyt trywialne żeby wrzucać na bloga. Ostatnio jednak chodził mi po głowie częściej niż zakup nowych szpilek a przyczynili się do tego dwaj mężczyźni, którzy mi o tym smaku przypomnieli. Potrzebowałam zaspokoić to pragnienie, myślę, że ze skutkiem lepszym niż jakkolwiek to możliwe. 

Kilogram słonych śledzi wymocz dokładnie. Ja wymieniałam wodę sześć razy i moczyłam śledzie większość dnia. Wyciągnęłam śledzie z wody i dokładnie je osuszyłam ręcznikiem papierowym a następnie pokroiłam je na duże kawałki. Jeden płat podzieliłam na maksymalnie cztery części. Przełożyłam śledzie do miski, dodałam 100 gram kaparów, jedną drobno posiekaną czerwoną cebule i dwie łyżki kolorowego pieprzu ale najlepiej żeby był to sam czerwony. Wlałam litr oleju lnianego i dokładnie wymieszałam śledzie dłońmi, starając się nie uszkodzić ich delikatnej struktury. Przełożyłam śledze do dużego słoja, zakręciłam i odłożyłam na dwie doby do lodówki, z czego te dwie doby to jest absolutne minimum jakie śledź musi w niej spędzić. Wyciągnęłam śledzie z lodówki, dosłownie dwa, trzy kawałki, które pokroiłam w cienkie plastry. 
Cienkie plastry śledzia ułożyłam na kromce pieczywa, polałam odrobiną oleju, dodałam koperek oraz dosłownie kroplę soku z cytryny i jadłam zachwycając się tym smakiem. Uwielbiam takie śledzie również w formie tatara, wówczas nie obędą się bez ogórka konserwowego i musztardy francuskiej, ale pozwolicie, że do tego tematu jeszcze wrócimy? 

Smacznego, Klaudia!







2 komentarze:

  1. uwielbiam śledzie... aż się rozpłynęłam :) mniaaam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze.. bo rozpływać się trzeba od dobrego jedzenia :)

      Usuń