Wróciło to do mnie. Przylgnęło z taką siłą jakiej dawno nie czułam. Jest we mnie, siedzi. I żadna podróż, restauracja czy przepis nie zainspirowały mnie ponownie jak... czas. Którego teraz mam tyle ile potrzebowałam i musiałam mieć.
Nie wiem czy znacie to uczucie. Ja mam je właśnie teraz w sobie. Takie delikatne motyle na kliknięcie każdej literki, tą radość i szczęście na każde zdjęcie i tą niesamowitą satysfakcję na każdy udany i wymyślony przeze mnie przepis.
W nocy nie mogłam spać. Minęła północ a ja wolałam skubać orzechy włoskie niż jeszcze się kłaść. W międzyczasie cały czas doglądając moją żytnią mieszankę, która miała stać się chlebem i która rosła i rosła.. i urosnąć nie mogła. Już spisałam ją na straty ale postanowiłam dać jej czas do rana. Potem minęła 1:00 a ja jeszcze czytałam, przepisy, oczywiście. O 2:00 kiedy uznałam, że to już rozsądnie byłoby pójść spać nie mogłam zmrużyć oczu. Chociaż jeszcze nie pokroiłam ciasta to już wiedziałam, że się udało. Pięknie wyrosło, pachniało a ja chciałam dać mu w Świętym Spokoju wystygnąć żeby rano ugrillować i podać na śniadanie. Wymyślałam dodatki. Wiedziałam, że na dnie lodówki leżą gdzieś figi bo jesienią to u mnie standard. Są jabłka, bo one z kolei standardem są u mnie cały rok. I pewnie winogrona. Rozmyślałam kilkadziesiąt długich minut co zrobić z tymi dodatkami, gdyż kolorystycznie, wiedziałam już to, nie podkręcą mojego dania. Wiedziałam też, że wyprawa do sklepu rano w moim stanie to nie jest najlepszy pomysł. Musiałam działać z tego co było. Uznałam, że jedynym słusznym mianownikiem tych wszystkich dodatków jest syrop klonowy. Poza tym Kacper od kiedy pierwszy raz będąc u mnie na wakacjach, lata temu jeszcze w Łodzi, jedząc pancakes pokochał jego smak i chciałam mu sprawić tym przyjemność.
Nie zgadniecie. Rano nie potrzebowałam nawet budzika by wstać. Pognałam, o ile w moim przypadku, w tej chwili, takie słowo istnieje, prosto do kuchni by tworzyć. Przekroiłam bochenek bananowego ciasta i już wiedziałam, że przestępstwem by było grillować tak miękki i udany wypiek. Był tak idealny, tak delikatny. Nie mogłam tego popsuć.
W stresie, w emocjach, w złości kuchnia to taka moja przystań, moja oaza, moja wieża. I naprawdę od lat, a właściwie od pierwszych upieczonych ciastek z Moniką jeszcze w podstawówce, najlepiej gotuje mi się po północy.
Składniki (keksówka o długości 20 cm):
- 4 duże, dojrzałe banany
- 2 jaja
- 150 gram mąki orkiszowej z pełnego ziarna
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1 łyżeczka cynamonu (opcjonalnie)
- 50 gram czekolady deserowej
Dodatki:
- duszone na maśle jabłka z goździkami i syropem klonowym
- karmelizowane winogrona i figi również w syropie klonowym
- posiekane orzechy włoskie
Banany obieram. Jednego kroję wzdłuż na pół i odkładam na bok, jego zadaniem będzie zdobić wierzch ciasta. Pozostałe trzy blenduję z jajkami na gładką masę. Dodaję przesianą mąkę, cynamon i proszek do pieczenia oraz posiekaną niezbyt drobno czekoladę. Składniki dokładnie mieszam i przekładam do wyłożonej papierem do pieczenia keksówki. Piekę ciasto w nagrzanym do 175 stopni piekarniku przez 50 minut. Sprawdzam stopień wypieczenia patyczkiem. Jeśli cały jest suchy uznaję ciasto za wypieczone i wyciągam z piekarnika. Studzę.
Kromkę chlebka bananowego podaję z duszonymi jabłkami, z karmelizowanymi winogronami i figami a wierzch polewam jeszcze syropem klonowym w wersji Kacprowej, w mojej nie, i posypuję posiekanymi i uprażonymi na suchej patelni włoskimi orzechami.
Smacznego, Klaudia!
Brak komentarzy