Od kilku tygodni jestem szczęśliwą posiadaczką nowej patelni a na jej obecność w moim domu cieszyłam się jak na parę nowych szpilek, a szpilki doprawdy kocham. Otóż jeden ze sklepów, do granic możliwości przekonany doskonałością swojego produktu, zuchwale zaproponował mi przetestowanie swojej patelni. 

Nie jestem skora do testowania czegokolwiek, bowiem moje wysokie wymagania co do wyposażenia kuchni prawie graniczą z cudem bym pozytywnie dany produkt mogła ocenić. O tym też poinformowałam owy sklep. Niczym nie wzruszeni wysłali mi swój produkt bym mogła ciężkim zadaniom i próbom poddawać go każdego dnia. 

W ten sposób dowiedziałam się, że można mieć ulubioną, doskonałą patelnię. Nie skłamię jeśli powiem Wam, że moja kuchnia bez niej była niczym. Oczarowała mnie. 

Mowa o tytanowej patelni Wall. 

Zacznę może od tego co producent deklaruje. Są to informacje skopiowane ze strony internetowej sklepu www.patelnie-tytanowe.pl, który jest oficjalnym dystrybutorem patelni marki WOLL Cookware. A zatem podstawowe korzystne strony patelni marki WOLL Cookware to:

  • Powołoka - Wysoce odporna na zarysowania z wbudowanym kryształami szafiru. Nanokompozyt i technologia NON-STICK zapewnia antyadhezyjność
  • Akutermiczność - Specjalny stop i technologia odlewu zapewniają akutermiczność - idealną absorpcję ciepła. 8 milimetrowe dno gwarantuje optymalną dystrybucję ciepła oraz brak odkształceń nawet przy bardzo wysokich temeperaturach.
  • Oprawa uchwytu - Montowana w technologii zatopionego mosiądzu gwarantuje 100% bezpieczeństwa. Jest odpowiedzialna za gromadzenie ciepła i nie nagrzewanie się uchwytu.
  • Lity uchwyt - Służy do bezpiecznego podnoszenia naczyń
  • Szklana pokrywa - Wykonana z hartowanego i polerowanego, żaroodpornego szkła. Służy do energooszczędnego gotowania/pieczenia w temp. do 250 °C.
  • Wzmocniona krawędź dla zachowania czystości podczas gotowania.


Cóż, nawet jeśli bardzo bym chciała nie zgodzić się z którąś z korzyści to nie mogłabym bo było by to kłamstwem. Jeżeli zapoznaliście się z korzyściami płynącymi z posiadania patelni WOLL Cookware powyżej, napiszę Wam, dlaczego ja osobiście jestem z niej tak zadowolona. 


Zuchwały i pewien siebie producent deklaruje niezawodność produktu pod kątem beztłuszczowego smażenia. Dla mnie, jako dietetyka i osoby, która na codzień odżywia się zdrowo, był to najważniejszy element, który poddałam wielokrotnym testom. Natomiast... 

... poniżej w kilku punktach zrecenzuję Wam ten produkt uwzględniając zupełnie szczerze i prosto z serca wszystkie jego wady i zalety. 


Niewątpliwie ogromnym atutem patelni jest fakt, że jej mycie nie doprowadza mnie do szału, co gorsza- nie wierzę, że takie słowa mogą paść z moich ust- ale jej czyszczenie to dla mnie właściwie przyjemność. I o ile można skorzystać ze zmywarki doprowadzając do ładu moje nowe tytanowe cudo o tyle ani razu nie postanowiłam jeszcze tego uczynić ze względu na to, że jej mycie zajmuje niespełna minutę. Jeśli smażysz coś bez tłuszczu (naleśniki, placuszki, racuchy) możesz przetrzeć ją jedynie wilgotną ściereczką bądź ręcznikiem papierowym. Dla mnie jest to ogromna wygoda. 

Po drugie, na równi z pierwszym. Patelnia sprawdza się doskonale do smażenia bez tłuszczu i mówię to z pełną odpowiedzialnością za każdą literkę, którą nacisnęłam na klawiaturze by napisać słowo "doskonale". Będąc krytycznie nastawiona do tego produktu przygotowywałam na nim raz po raz bez tłuszczu omlety, naleśniki i racuchy. Doprawdy- usmażenie zupełnie, bez ani jednego mililitra tłuszczu, omleta to według mnie prawdziwy wyczyn. Cienkie jak papier naleśniki czy orkiszowe racuszki również smażyły się na patelni bez najmniejszego problemu. Dla mnie, jako dietetyka, to niewątpliwie jedna z największych zalet tego produktu, gdyż na codzień zmierzam się z nadmiarem tłuszczu dodawanego do potraw w diecie moich pacjentów. Od teraz widzę światełko w tunelu i rozwiązanie tego problemu. Każda osoba dbająca o swoją dietę i sposób żywienia powinna mieć w domu tak niezawodny sprzęt. 

Patelnia stosunkowo długo się nagrzewa, nie mniej jednak nie wystraszyło mnie to zbyt mocno. Grube dno powoduje, że patelnia jeszcze długo jest ciepła po ściągnięciu jej z ognia tudzież innego źródła ciepła. Jest to atut jeśli chcemy by przygotowana przez nas potrawa pozostała jeszcze przez chwilę podgrzana. Natomiast jeśli nie chcemy rozgotować swojego dania a przygotowujemy na patelni ryż, makaron lub kluski to należy bezwzględnie ściągnąć to z patelni po przygotowaniu bo utrzymująca się temperatura może okazać się wadą w tym wypadku. 

Nie wiem czy patelnia jest odporna na zarysowania, bałam się zaryzykować. Nie mniej jednak nic do niej nie przywiera. 

Jest ciężka ale dla mnie również nie jest to ani wada ani zaleta. 

Patelnie kosztuje 509 zł. Dla mnie to nie jest dużo jak na sprzęt tak dobrej jakości i fakt, że ta jedna patelnia mogłaby właściwie zastąpić większość innych, które posiadam a których wartość w sumie przewyższa tę jedną więc z perspektywy czasu wolałabym tę aniżeli wszystkie poprzednie, które już dawno grzeją miejsce na śmietniku zamiast na moim palniku.  

Marzy mi się taka sama tylko mniejsza. Aczkolwiek ten rozmiar jest dla mnie najbardziej optymalny. 

Aby nie być gołosłowną poniżej przedstawiam Wam kilka zdjęć części potraw przygotowanych na patelni marki WOLL Cookware. Na pierwszy ogień poszły omlety, racuchy i naleśniki, smażone oczywiście bez tłuszczu. 






Dusiłam w winie warzywa: dynię i brokuł. Dzięki szczelnej pokrywce i wysokiej temperaturze niemal ugotowały się na parze. 



Podsmażyłam pierogi z pstrągiem z okrasą. To było zdecydowanie wyzwanie dla tej patelni ze względu na to, że domowe pierogi mają inną strukturę ciasta i często kleją się lub lepią po ugotowaniu przez co rozpadają się podczas smażenia. Tutaj duże zaskoczenie, wyszły bez żadnego zarzutu. 




Korzystając z możliwości beztłuszczowego smażenia postanowiłam przygotować żytnie bliny na zakwasie żytnim podane z tatarem z wędzonego łososia. Kolejny dowód na to, że można smażyć bez tłuszczu ciasto i to o całkiem trudnej strukturze do smażenia (mąka żytnia w połączeniu z wodą ma błotnistą strukturę przez co "lubi|" rozpadać się podczas smażenia, jednak nie w tym wypadku)




A na deser... 




Przechodzimy do gwiazdy programu, czyli przepisu, którym chciałam się z Wami podzielić. Gnocchi zamarzyło mi się przygotować podczas czytania pewnej książki kucharskiej trzech sióstr z włoskimi przepisami. A że książkę zdarzało mi się czytywać nocami toteż i gnocchi nocą gotowałam. Mieszałam rozgniecione ziemniaki z dynią i gałką muszkatołową. Głupio mi było w nocy tak je jeść więc postanowiłam zamrozić kluchy. Kiedy mi się o nich przypomniało to w lodówce miałam kawałek dobrej fety, parmezanu i chili. Zapiekłam ugotowane kluski w serach z oliwą i chili i byłam oczarowana rezultatem tego pomysłu. 

Składniki (na 3- 4 porcje gnocchi):
  • 400 gram ziemniaków, ugotowanych w mundurkach 
  • 100 gram upieczonej dyni hokkaido 
  • 200 gram mąki pszennej 
  • 1 jajko 
  • szczypta soli 
  • szczypta gałki muszkatołowej 
Dodatki:
  • pokruszona feta
  • starty parmezan 
  • oliwa z oliwek lub olej po suszonych pomidorach 
  • chili w płatkach 
  • świeże zioła 
Ziemniaki i dynię rozgnieć na gładką masę. Dodaj mąkę, jajko oraz sól i wyrabiaj jednolite ciasto. Gotuj posolony wrzątek a w tym czasie ciasto podziel na części. Jedną z części zroluj w dłoniach i krój na mniejsze kawałki. Możesz tak samo postpić z resztą ciasta. Kiedy woda się ugotuje gotuj kluski przez 2 - 3 minuty, do wypłynięcia. Od razu wyłów łyżką cedzakową kluski i wymieszaj z oliwą z oliwek. Podsmaż kluski na patelni z chili i świeżymi ziołami. Posyp wierzch parmezanem i fetą i zapiecz przez 10 minut gnocchi w piekarniku nagrzanym do 200 stopni. Jeśli korzystasz z patelni WOLL Cookware to pieczenie może odbyć się na patelni. Jeśli martwisz się, że coś stanie się z uchwytem to rozwieję Twoje wątpliwości- mój jest w nienaruszonym stanie. 

Smacznego, Klaudia! 








1 komentarz: